Podsumowanie miesięcznego pobytu we Włoszech podczas tegorocznej edycji jednego z trzech największych wyścigów w kolarskim kalendarzu – Giro d’Italia. Dlaczego był tak udany? Jakie są moje spostrzeżenia? Dowiesz się tego w poniższym wpisie.
Od zakończenia tegorocznego Giro minął już tydzień, a ja tak naprawdę z dużym trudem znajduję dopiero teraz czas na sklejenie kilku zdań na temat tego, co działo się w minionym miesiącu. Większość osób śledzących funkcjonowanie gabinetu wie, że praktycznie cały maj zarezerwowany był na pracę w kolarstwie podczas jednego z moich ulubionych wyścigów – Giro d’Italia. To już czwarty rok z rzędu, kiedy miałem możliwość pracy przy tym wyścigu. W związku z tym zastanawiałem się, czy tym razem ten wyścig jest w stanie mnie zaskoczyć czymś nowym i pozytywnym? Okazało się, że tak.
Pierwszy grand tour z nową drużyną
Pierwszą i nadrzędną zmianą był fakt, że tegoroczne Giro przepracowałem z nową drużyną – BORA-hansgrohe. Odmienne środowisko pracy, inni zawodnicy, inni współpracownicy i inne cele. Od zawsze byłem osobą, która lubi stawianie sobie nowych wyzwań i wyrzucanie się z poznanej strefy komfortu. Głównym powodem przejścia do niemieckiej ekipy była możliwość współpracy z szeroką kadrą fizjoterapeutów i osteopatów. Szła za tym możliwość zyskania nowych doświadczeń, wynikających z kooperacji w tego typu składzie. Każdy terapeuta pracuje w inny sposób postrzegając ciało pacjenta poprzez swoją konkretną filozofię pracy. Dysponuje innymi technikami, metodami terapeutycznymi i wiedzą. Jednakże każdemu z nas przyświeca nadrzędna idea: pomóc zawodnikowi w możliwie najlepszy dla siebie sposób. Wszyscy terapeuci starają się dorzucić „swoją cegiełkę”, dzięki czemu wspólnie jesteśmy w stanie uzyskać naprawdę dobre efekty. Tego typu praca w zespole uczy pokory i w szybki sposób weryfikuje osoby z przerośniętym ego, na które w branży medycznej nie powinno być miejsca. Z przyjemnością muszę przyznać, że grupa medyczna, w której dane mi było pracować w minionym miesiącu, była pod tym względem fantastyczna. Wymieniliśmy wiele spostrzeżeń i w ciągu miesiąca dzięki moim kolegom znacznie zbliżyłem się do lepszego rozumienia filozofii osteopatii. W skład wspomnianej grupy wchodziło łącznie 2 osteopatów, 1 fizjoterapeuta i 4 masażystów.
Aleksandr Vlasov po zakończonej jeździe indywidualnej na czas na 1 etapie.
Dwie opcje na klasyfikację generalną
Po spektakularnym zwycięstwie Jai’a Hindley’a w klasyfikacji generalnej w roku 2022, zespół ponownie podszedł do wyścigu z zamiarem walki o zwycięstwo. W tym celu wystawiliśmy dwóch liderów: Aleksandra Vlasova oraz Lennarda Kaemnę. Uzyskanie podium w tegorocznej edycji uznalibyśmy za sukces.
Jednakże trzytygodniowe wyścigi rządzą się swoimi prawami. Podczas tak długiego okresu istnieje duże ryzyko wpływu wielu zmiennych na dyspozycję zawodników. Ranga wyścigu powoduje, że często w peletonie panuje większy stres, a tym samym łatwiej o wypadki. W taki sposób w tym roku z Giro pożegnał się chociażby jeden z kandydatów do końcowego zwycięstwa – Tao Geoghegan Hart.
Innym ryzykiem są choroby. Najprostsza niedyspozycja żołądkowa może skutecznie pozbawić zawodnika energii w kolejnych dniach, przez co straci on cenny czas względem swoich rywali na istotnym etapie. Podczas tegorocznego Giro mieliśmy taką sytuację z jednym z zawodników, który pełnił rolę pomocnika dla naszych liderów. Kilkudniowa grypa żołądkowa sprawiła, że kolarz wręcz walczył o przetrwanie na kolejnych etapach. Zaimponował mi niesamowitą wolą walki, gdyż przetrwał te dni. Nie wycofał się, utrzymał się w limicie czasowym i jechał dalej, kończąc całe Giro i niejednokrotnie pokazując się swoimi akcjami kibicom. Większość zawodników, których poznałem nie wytrzymałoby tego typu dni mentalnie i zwyczajnie by się wycofali. Ogromny szacunek.
Niestety żyjemy w czasach, kiedy swoje żniwo zbiera wciąż COVID-19. W minionym Giro obserwowaliśmy z dnia na dzień kolejne nazwiska, które nie stawiały się na starcie z powodu choroby, którą później okazał się koronawirus. Podobna sytuacja nie ominęła również naszej drużyny. W pierwszym tygodniu z wyścigu musiał wycofać się Giovanni Aleotti. W kolejnym trafiło na Aleksandra Vlasova. To oznaczało dla nas przeniesienie wszelkich nadziei w klasyfikacji generalnej na Lennarda Kaemnę, dla którego był to pierwszy wyścig, w którym zamiast walczyć o zwycięstwa etapowe, miał on skupić się właśnie na tzw. „generalce”. Debiut należy zaliczyć mimo wszystko do udanych, gdyż wyścig zakończył na 9 miejscu ze stratą 7 minut i 46 sekund do zwycięzcy Primoza Roglicia. Osobiście było to dla mnie kolejne cenne doświadczenie z pracy z zawodnikiem z klasyfikacji generalnej, gdyż Lennard na tym wyścigu był m. in. pod moją opieką.
Nico Denz po wygraniu 14-stego etapu Giro d’Italia.
Najlepsze to co nieoczekiwane
Tym co tak naprawdę sprawiło, że to Giro było dla mnie najlepszą edycją były dwa zwycięstwa etapowe dokonane przez jednego zawodnika. Dokonał tego kolarz, z którym pracuję od 2021 roku – Nico Denz. Poznałem go na pierwszym zgrupowaniu z drużyną Team DSM, wioząc go ze złamaniem i uszkodzeniem twarzoczaszki do szpitala w Alicante na skutek niefortunnego zjazdu podczas treningu. Od tego czasu bardzo go polubiłem jako człowieka i sportowca. Prywatnie przesympatyczny chłopak, a na szosie oddany pomocnik. Zawsze oddawał 100% siebie dla kolegów z drużyny. Tym razem zabierając się w ucieczki miał szansę pojechać tylko i wyłącznie na siebie. Osoby, które nie widziały finiszu z ucieczek podczas etapów 12 i 14 odsyłam do wyszukiwarki internetowej. Spektakularne pokazy siły bez jakiejkolwiek kalkulacji. Nico był na tym Giro prawdziwą maszyną. Los chciał, że po wspólnym pobycie w Team DSM, zmieniliśmy barwy i sezon 2023 rozpoczęliśmy wspólnie w drużynie BORA-hansgrohe. Fakt, że z Nico łączą mnie poprzednie sezony oraz możliwość przyjęcia go dwukrotnie na mecie jako zwycięzcy sprawiły, iż było to dla mnie niezapomniane przeżycie i tym samym najlepszy wyścig z wszystkich czterech przepracowanych Giro d’Italia. Radość nie do opisania.
Kilka słów tytułem zakończenia
Giro w tym roku nie było dla nas łaskawe pod kątem warunków pogodowych. Praktycznie w większości dwa pierwsze tygodnie wyścigu odbywały się w deszczu. Cały peleton był wycieńczony, co skutkowało przeziębieniami. Dla kibica te pierwsze dwa tygodnie mogły wydawać się nudne, gdyż zawodnicy przede wszystkim pilnowali siebie nawzajem w obawie o straty czasowe wiedząc, że najcięższe etapy przyjdą w trzecim tygodniu. Z mojego punktu widzenia były to ciężkie dwa tygodnie walki o jak najlepszy stan zdrowotny zawodników. Robiliśmy wszystko, aby podtrzymać ich w dobrej kondycji fizycznej do decydującego tygodnia. Wraz z trzecim tygodniem pogoda znacznie się polepszyła, dzięki czemu chociażby indywidualna jazda na czas na 20-stym etapie była przepięknym widowiskiem. Tłumy słoweńskich kibiców na szczycie Monte Lussari i niesamowite zwycięstwo Primoza Roglicia. Zdecydowanie była to najpiękniejsza sceneria mety z wszystkich czasówek jakie miałem okazję zobaczyć.
Wspólne zdjęcie z osteopatą Danielem Cecchinim z mety czasówki na Monte Lussari.
Ostatnie etapy tegorocznej edycji Giro były dla mnie w zasadzie jednym długim dniem. Bardzo długie transfery do kolejnych hoteli po etapach skutkujące tym, że pracowaliśmy do późnych godzin wieczornych. Na koniec, niejako na dobicie po wspomnianej czasówce, która kończyła się po godzinie 18:00, transfer 800km autami do Rzymu, gdzie następnego dnia miał rozegrać się ostatni etap wyścigu. Co na pocieszenie? Możliwość bycia i zobaczenia centrum Rzymu, po którym na rundach kolarze walczyli o ostatnie, sprinterskie zwycięstwo. Myślę, że było warto.
Gdy trasa wyścigu okrąża Koloseum, a parking dla drużyn jest 10 minut dalej – trzeba było zrobić kilkunastominutową wycieczkę przed dalszą pracą.
Najlepszym uczuciem, zaraz po wygranej, jest moment zakończenia wyścigu, gdy wiesz, że twoja miesięczna praca dobiegła końca. Przez te wszystkie tygodnie starasz się dawać z siebie 100%, aby w tym ostatnim dniu po mecie mieć poczucie spełnienia i satysfakcji. Zrozumie mnie każdy, kto chociaż raz pracował podczas wyścigu typu Grand Tour.
Polska część drużyny. Od lewej mechanik Jakub Oborski, ja, kolarz Cesare Benedetti oraz masażyści Sławomir Pasterski i Michał Giemza. Na zdjęciu brakuje trenera Sylwestra Szmyda.