Pod koniec września brałem udział w kolejnym biegu na dystansie 10km. Tym razem wybór padł na Warlubie i jeden ze startów należących do serii VII Biegowego Grand Prix Kociewia. We wpisie tym zamieszczam krótkie streszczenie z tego wydarzenia.
43. Bieg Pamięci Bronisława Malinowskiego był moim pierwszym startem po sierpniowym okresie roztrenowania i tygodniowego urlopu, podczas którego zszedłem z intensywnego treningu na rzecz utrzymywania wyłącznie objętości. Biegałem wówczas często, ale wyłącznie biegi bazowe w drugiej strefie tętna pracując tym samym nad poprawą ekonomii biegu. Ostatni start na dystansie 10km (Borowiacka Dycha, czas 34:23) miał miejsce 29 czerwca, jeszcze przed gdańskimi zawodami na 5km (Bieg św. Dominika, czas 16:14). W związku z tym minęło już sporo czasu i przyszła najwyższa pora wrócić do szybszego biegania, póki sezon biegowy wciąż trwa. Zawody odbyły się dokładnie 22 września. Do tego czasu mój tryb pracy był mieszany. Musiałem dzielić czas na pracę w gabinecie w Chojnicach oraz dwa wyjazdy zagraniczne w kolarstwie, gdzie tryb funkcjonowania odbiega od normy i regularności, która w treningu jest nieoceniona. Z tego powodu starałem się wycisnąć z tych tygodni ile się da, aby nie zmarnować startu w Warlubiu i realnie spróbować zmierzyć się z dotychczasową życiówką 34:20.
Można powiedzieć, że się udało. Pogoda prawdopodobnie odegrała tutaj kluczową rolę. Minimalny wiatr i odczuwalne 21 stopni Celsjusza były miłą odmianą od upałów z ostatnich moich startów na tym dystansie. Nie czułem, abym był w szczycie swojej formy, a pomimo tego udało się pobiec tempem 3’22/km, co jest moim życiowym osiągnięciem. Olbrzymim minusem była kwestia przygotowania trasy przez organizatora. Co prawda liczyłem się z faktem, że trasa nie jest atestowana przez Polski Związek Lekkiej Atletyki (przez co rekordów nie można oficjalnie wliczać do statystyk), nie mniej jednak spodziewałem się rozbieżności maksymalnie kilkunastu metrów. Taki margines błędu wciąż dawałby mi realne odczucie, czy zrobiłem progres na przestrzeni ostatnich miesięcy. Niestety trasa, która tak naprawdę była jedną długą prostą z nawrotem na wiadukcie, okazała się aż 0,5km krótsza. (Brawo organizatorzy. Wystarczyło zmierzyć i przesunąć strażaków z miejscem nawrotu na wiadukcie 250m dalej.) W związku z czym przekraczałem linię mety z czasem 32:11 i dystansem 9,5km na zegarku. Rzecz jasna, tego wyniku nie biorę zupełnie pod uwagę. Liczy się dla mnie jednakże fakt, że byłem w stanie przyspieszać na ostatnich kilometrach i finiszować, co prawdopodobnie bez problemu byłbym w stanie przedłużyć o 500m. Z tego powodu średnie tempo z tego startu 3’22/km jest dla mnie wartościowym wyznacznikiem formy. Z przymrużeniem oka można się pokusić o symulację czasu przy wydłużeniu dystansu o 500m i zachowaniu tego tempa. Wówczas mój czas mieściłby się w granicach 33:41, co wciąż z całą pewnością gwarantowałoby mi poprawienie życiowego rekordu aż o 39 sekund. Zważywszy na te liczby z całą pewnością mogę stwierdzić, że pobiegłem swój życiowy wynik i pomimo niekorzystnych okoliczności jednak dalej odnotowuję postęp.
Na początku sezonu marzyłem o zejściu na tym dystansie poniżej 35 minut. To miał być mój cel, a jego spełnienie poprzez regularną pracę miało dać mi satysfakcję i poczucie spełnienia. Okazuje się, że jest jeszcze lepiej. Tempo 3’22/km pozwala mówić, że jestem w stanie zejść poniżej 34 minut i to ze sporym zapasem. Nie mniej cały czas liczę na udokumentowanie tego w biegu na realnym dystansie 10km, co postaram się zrobić w przyszłości. Pierwsza próba osiągnięcia tego i zarazem ostatnia w tym sezonie biegowym – 27 października w Gniewkowie. Tam spróbuję ponownie zbliżyć się do tempa 3’22/km i zobaczyć na oficjalnej liście z wynikami czas poniżej 34 minut.