Ostatnimi czasy kumulują się we mnie skrajne emocje związane z podejściem ludzi do swojego zdrowia. Wpis ten będzie niejako manifestem moich przemyśleń z ostatnich tygodni. Będę szczery przedstawiając swoje spostrzeżenia z codziennej pracy z ludźmi w gabinecie, obnażając dla wielu nieprzyjemną prawdę – Dlaczego ludziom tak ciężko poprawić swój ogólnorozumiany stan zdrowia?
Być może miejscami moja szczerość będzie dla niektórych odbiorców zbyt prostolinijna. Wychodzę jednakże z założenia, że jest to mój blog, moje przemyślenia i każdym wpisem mam na celu możliwie najdokładniej wyjaśnić mój pogląd na tematykę ogólnopojętego zdrowia. Zatem, w czym rzecz?
Ludzie szukają gotowych i szybkich rozwiązań.
Żyjemy w czasach, gdzie ludzie przyzwyczajeni są do tego, że wszystko dostępne jest na wyciągnięcie ręki. Wszystko można zdobyć, nabyć i po prostu mieć. Nie inaczej podchodzą do tematu swojego zdrowia.
Przykład pierwszy:
10 lat pracy fizycznej bez jakiegokolwiek skupienia się na tym, jak właściwie podczas tej pracy funkcjonuje ciało. Ramiona w wyniku pracy stają się coraz silniejsze i mogą wykonać więcej godzin ciężkiej pracy? Super. A co z ich mobilnością? Po kilku latach budzenia się ze zdrętwiałymi rękoma w nocy uznajemy to za normę, bo przecież przygniatamy sobie ramię głową. Później dochodzi ograniczenie mobilności obręczy barkowej. Ręce nie są w stanie utrzymać się 10 minut w górze podczas montażu żyrandola? Do tego dochodzi pogłębienie zgarbionej sylwetki w odcinku piersiowym, a na samym końcu nareszcie jakiś ból, który ostatecznie zmusza nas do wizyty u lekarza/fizjoterapeuty/osteopaty/masażysty.
No i rzecz jasna oczekiwania, że wydając pieniądze na wizytę specjalista z magicznymi rękoma odczaruje ciało kilkoma naciskami totalnie odkręcając kaskadę następujących po sobie przez 10 lat kompensacji. Płacę, to wymagam prawda?
Pomijając oczywisty element wywiadu i całej obszernej diagnostyki, kiedy w końcu mam (mam nadzieję) jakieś pojęcie, jakimi mechanizmami zbudowały się następujące po sobie kompensacje – zaczynam pracować na najbardziej pierwotnych dysfunkcjach starając się je kolejno wycofywać z ciała. Na pierwszej wizycie skupiam się na absolutnie najważniejszych kompensacjach chcąc dać pacjentowi pierwsze przeświadczenie, że coś w jego ciele w kolejnych tygodniach zacznie się zmieniać na lepsze. Często poświęcam wówczas 10 minut przekraczające ramy czasowe terapii (przez co w ciągu dnia nieustannie walczę z kaskadowymi opóźnieniami kolejnych terapii, za co wciąż wszystkich bardzo przepraszam!) starając się pokazać pacjentowi kilka prostych rozwiązań w postaci pozycji rozciągających, mobilizacyjnych, wzmacniających, które dobrane są stricte pod odkryty przeze mnie wzorzec napięciowy powodujący główne dolegliwości w danym momencie. Pokazuję, instruuję i upewniam się, że pacjent je rozumie i potrafi wykonać. Proszę wówczas jedynie o nic więcej, jak systematyczność w powtarzaniu tej minimalistycznej pracy ze swoim ciałem przez około 10 minut każdego dnia. Wychodzę z założenia, że zawalanie kogoś kilkunastoma ćwiczeniami i masą informacji mija się z celem, bo połowy nie zapamięta, a na samą myśl odechce mu się czegokolwiek. Staram się dać pacjentowi wędkę w postaci kilku najistotniejszych rozwiązań, które w żaden sposób nie będą dla niego problematyczne w wykonaniu, a pomogą w znacznym stopniu osiągnąć postępy podczas kolejnej wizyty.
Jaka jest rzeczywistość? Absurdalna.
Pacjent w ogóle tej wędki nie bierze. Nie wykonuje najprostszych zaleceń zajmujących 10 minut w ciągu dnia tłumacząc się brakiem czasu. Wraca do gabinetu po miesiącu nie zmieniania niczego w swoim codziennym funkcjonowaniu i oczekiwania są ponownie wyłącznie skierowane ku terapeucie. Łatwiej jest przyjść kupić rybę niż spróbować zacząć łowić je w większych ilościach samemu. Tak jest wygodniej.
Będę szczery: Przy obecnym grafiku, w którym niestety momentami pacjenci czekają na następną wizytę od miesiąca do dwóch – czekanie wyłącznie na wizytę bez przepracowania ze swoim ciałem 10 minut dziennie wedle zaleceń, nie zmieniając tym samym w swoim ciele przez ten okres niczego jest dla mnie absurdem, którego nie potrafię zrozumieć.
Przykład drugi:
Rodzic z dzieckiem przychodzą na pierwszą wizytę. Problem i zarazem cel wizyty? Wada postawy wynikająca z asymetrii napięć, zakresu ruchu i funkcjonowania jednej kończyny, która kontrowana jest napięciem po drugiej stronie na tułowiu, wywołując tym samym delikatną skoliozę jednołukową czynnościową. Wywiad, badanie i szybko dochodzimy do wzorca, który odpowiedzialny jest za problem, z którym pojawili się w gabinecie. Wyjaśniam genezę problemu i przedstawiam kolejne kroki odkręcenia takiego wzorca.
Dzieci są świetnymi i łatwymi w prowadzeniu pacjentami, gdyż z racji wieku, w ich ciele nie zdążyło wytworzyć się jeszcze wiele kompensacji w wyniku nakładających się na siebie kolejnych problemów, urazów, przeciążeń. Przy odrobinie determinacji, chęci i systematyczności, gdy zna się i rozumie mechanizmy, które wywołały daną wadę postawy, można te problemy szybko wyprowadzić.
Po miesiącu od pierwszej wizyty pytam na wstępie czy codziennie przepracowali przedstawione im poprzednio ćwiczenia. W odpowiedzi słyszę, że szczerze mówiąc nie. Dlaczego? A bo wakacje, a bo urlop, wyjazd, ciężki czas, dużo na głowie.
Jedyne o co prosiłem to 10 minut skupienia i pracy w kilku prostych ćwiczeniach. Tylko po co? Łatwiej przyjść i niech ktoś coś zrobi. Samo niech się zrobi. Szybkie i gotowe rozwiązanie. Moi drodzy, w układzie ruchu tak to nie działa. Jeżeli ktoś ma wyłącznie takie oczekiwania, aby terapeuta wykonał swoją pracę przy zerowym nakładzie działań poza gabinetem, to postawmy sobie taką sprawę jasno podczas pierwszej wizyty. Zasugeruję wówczas znalezienie terapeuty, który będzie miał możliwość zapisu terminów kolejnych wizyt co tydzień, w kółko wałkując to samo postępowanie, gdzie w pierwszej kolejności liczyć się będzie, że pacjent wraca do gabinetu, aniżeli to czy jego dysfunkcja ulega zmianie.
Pozostając w kanonie szczerości w tym wpisie: W moim podejściu, zależy mi widzieć pacjenta jak najkrócej. Przyjąć, wysłuchać, zbadać i znaleźć przyczynę problemu. Wytłumaczyć skąd i w jaki sposób dany problem się buduje w ciele i znaleźć wspólnie sposoby jego wyeliminowania. Część pracy wykonuję w gabinecie manualnie ja, a drugą część ma wykonać po terapii układ ruchu wspierany konkretnymi działaniami jego właściciela. Andrew Taylor Still – twórca osteopatii powiedział kiedyś bardzo mądre słowa: „Znajdź to, napraw i zostaw w spokoju.” Im szybciej, tym lepiej. Niewracający pacjent, to dla mnie największa satysfakcja.
Przykład trzeci:
Pacjent ze stanami zapalnymi wywołującymi ból i obrzęk w kończynach dolnych przychodzi do gabinetu na pierwszą wizytę. Wywiad i diagnostyka bardzo szybko kierują nas ku ekstremalnie skróconej taśmie tylnej w ciele. Robimy terapię manualną skupioną na największych napięciach, chcąc chociaż odrobinę tą taśmę rozluźnić. Pacjent dostaje kilka ćwiczeń ukierunkowanych na normalizację napięć w obrębie wzorca taśmy przedniej i tylnej. Poświęcam 20 minut na to, by te ćwiczenia przedstawić, wytłumaczyć i sprawdzić poprawność ich wykonywania. W trakcie tłumaczenia poszczególnych elementów ruchu w danych pozycjach, pacjent co chwilę wchodzi mi w zdanie i słyszę „tak, tak, ja rozumiem, ja to rozumiem”. Po zakończonej części wizyty skupionej na instruktażu ćwiczeń sam zaczynam wierzyć w to, że pacjent rozumie. Pojawia się w gabinecie po dwóch tygodniach – od razu zaczynam wizytę pytając, czy wykonywał omawiane ćwiczenia. Odpowiada, że tak, codziennie. Mówię „Super! W takim razie proszę mi tylko je pokazać, a ja w razie jakichkolwiek błędów, zwrócę uwagę co można w nich poprawić.” Następnie pacjent pokazuje ćwiczenia, które ani trochę nie przypominają tego, co przedstawiałem dwa tygodnie temu. Nie rozumie kompletnie założeń ćwiczeń. Nie rozumie nawet której nogi dotyczy ćwiczenie. A przecież na poprzedniej wizycie tak mnie pośpieszał wtrącając co chwilę frazy o tym, że on to rozumie.
Ludzie chcą szybkich i natychmiastowych efektów.
Tak się śpieszą w pogoni za tymi efektami, że po drodze cała droga, która ma do nich dążyć im się rozjeżdża. Powrót do zdrowia i praca z ludzkim ciałem, to nie wyścig. Przede wszystkim starajmy się zrozumieć nasze ciało. Zrozumieć zależności, które jedno po drugim mają wpływ na pojawienie się problemu. Od tego jest terapeuta, by tego typu zjawiska wytłumaczył. Z kolei od tego jest pacjent, by dał sobie czas i wykazał minimum własnej determinacji oraz wysiłku, aby te rzeczy zrozumieć i wprowadzić właściwą zmianę w funkcjonowaniu układu ruchu do życia codziennego.
„Nie mam czasu.”
Niesłychanie często słyszę wymówkę o braku czasu. Z tym, że ja nie proszę o wyjęcie godziny z dnia codziennego i poświęcenie tego na ćwiczenia. Proszę dosłownie o 10 minut. Zacznijmy zmieniać coś w naszym funkcjonowaniu małymi krokami. „Nie od razu Rzym zbudowano”. 10 minut to czas, który wiele osób poświęca wieczorami, po moim czasie pracy, na pisanie do mnie prywatnych wiadomości z prośbą o dalsze porady lub odpowiedzi na pytania wszelkiej maści. Ja również pracuję i posiadam swój czas prywatny. Ja również jestem czyimś pacjentem i ja także potrzebuję czasu dla siebie, by o swoje ciało i zdrowie zadbać. W związku z tym, jeżeli ktoś dalej uważa, że tak czy inaczej nie ma czasu, to proszę – uszanuj przynajmniej czas innych osób, które wiedzą jak chcą go po pracy wykorzystać.
W kontekście zagospodarowania czasu, zdecydowałem się dwa miesiące temu zacząć prowadzić profil w serwisie Strava publikując wszystkie moje aktywności. Profil ten będzie stanowił przykład dla wszystkich pacjentów powtarzających mi jak mantrę frazę „nie mam czasu”, że wykorzystując w tygodniu zaledwie 3 godziny z dostępnych 168-miu na aktywność fizyczną, można poczynić znaczące postępu w funkcjonowaniu swojego układu ruchu i poprawić przez to stan swojego zdrowia.
Zdrowie to nie produkt, który możemy sobie kupić, stuningować, podrasować. To, że terapeuta jedną terapią jest w stanie ukruszyć wierzchołek góry lodowej danego problemu, który akurat wystaje ponad toń wody, dzięki czemu ból (jako objaw końcowy danego problemu) zaczyna znikać – to nie znaczny, że pozostała część tej góry znajdująca się pod wodą sama wyparuje. Słuchajmy specjalistów. Uczmy się od nich jak możemy zmieniać codzienne nawyki, by nasze ciało zaczęło funkcjonować lepiej, a tym samym nie generowało kolejnych problemów. Jak już coś chcemy zmienić, to róbmy to na poważnie, zamiast oszukiwać samych siebie przychodząc do terapeuty raz na miesiąc, że to wystarczy. Im szybciej zdamy sobie sprawę z takiej kolei rzeczy, tym szybciej zdrowszym społeczeństwem się staniemy.