4 maja miały miejsce moje drugie zawody biegowe w sezonie 2024. Wybór padł na lokalne zawody w Chojnicach. Miał to być pierwszy start z realnym podejściem do spełnienia celu na ten sezon, czyli biegania 10km w 35 minut. Jak mi poszło? Przeczytaj.
Po wygraniu VI Biegu „Tropem Wilczym” w Człuchowie na dystansie 10km, który był startem przygotowawczym i sprawdzeniem formy po przepracowanym okresie zimowym, kolejne dwa miesiące trenowałem celując zbudować szczyt formy na Chojnickie Biegi Strażackie na tym samym dystansie. Pora roku i trasa odpowiadały założeniom podejścia do próby biegania tego dystansy w tempie 3:30/km, czyli w 35 minut.
Okres przygotowawczy marzec-maj 2024
Okres marzec-maj przepracowałem wykorzystując własny plan treningowy, który opracowałem na bazie przeczytanej literatury. Jestem świadomy amatorskiego podejścia, braków w wiedzy i prawdopodobnie wielu błędów treningowych. Jednakże to właśnie edukowanie się w sferze treningowej, samodoskonalenie, uczenie się fizjologicznych reakcji organizmu na samym sobie, daje mi największą frajdę w bieganiu. Jestem zdecydowanie typem człowieka, który lubi analizować wykresy, krzywe i dociekać stojących za nimi przyczyn. Postanowiłem, że dopóki mój progres się wyraźnie nie zatrzyma, będę kontynuował samodzielny trening. Mija 11-sty miesiąc odkąd zacząłem biegać, a ja z każdym kolejnym wciąż wprowadzam kolejne elementy, które mogą poprawić moje wyniki. W parze z tym idą wciąż lepsze wyniki, więc na chwilę obecną jestem zadowolony z tego procesu. Takie podejście do biegania sprawia, że popadam w coraz większą pozytywną obsesję na punkcie tego sportu.
Zgodnie z planem, w treningu wszedłem na największą intensywność wraz z objętością w okresie 3-2 tygodni do zawodów. Ten okres przypadł na czas wyścigów kolarskich, podczas których pracowałem w Hiszpanii oraz Austrii i Włoszech. Z jednej strony było to dla mnie spore utrudnienie, gdyż organizm praktycznie wypadł z codziennej rutyny opierającej się na stałych godzinach snu, posiłków oraz treningów. Musiałem szukać w przerwach od pracy jedynych nadarzających się okazji do zrobienia zaplanowanych jednostek. Jadłem nieregularnie. Często największe objętości posiłków przypadały na wieczór. Wszystkie te aspekty zdecydowanie nie pomagały w realizacji założonego treningu. Z drugiej strony, zmiana otoczenia, a zatem i terenu do trenowania, inne rodzaje posiłków dały pozytywny bodziec treningowy. Jedząc coś innego i biegając w nowych miejscach czułem pozytywny wpływ na formę. Okazało się, że dało to całkiem niezłe rezultaty końcowe. W tym okresie biegałem rozbiegania na najwyższych do tej pory prędkościach. Fakt trenowania w górzystym terenie wpłynął na ostateczną sumę przewyższeń, która znacznie przekraczała moje „chojnickie” tygodniowe normy. Podsumowując, w okresie 3-2 tygodni do zawodów czułem się naprawdę silny.
Tapering, czyli ostatni tydzień do zawodów.
Po powyżej opisanym okresie przyszła pora tzw. „taperingu”, czyli zejścia z objętości oraz intensywności treningowej. Celem takiego podejścia jest stworzenie szansy na zregenerowanie się organizmu i wywołanie tzw. efektu „superkompensacji” po ostatnich ciężkich dwóch tygodniach treningu na najwyższych obrotach. Ten okres również miał dwie strony medalu. Pierwsza z nich, pozytywna, to przypadający na ten czas długi weekend majowy. Szansa na więcej snu i odpoczynek po bardzo intensywnym kwietniu pod kątem pracy fizjoterapeuty. Muszę przyznać, że czerpałem z tej okazji ile mogłem. Odpoczywałem na maksa. Druga strona medalu, ta negatywna, to okres dużych upałów w naszym regionie. Cały tydzień był wręcz upalny. W planie miałem co prawda jedynie łatwe i krótkie jednostki treningowe, ale starałem się je przebiec w warunkach dobowych i atmosferycznych odpowiadających zbliżającemu się startowi. Bieganie w upale różni się od tego, które odbywa się w umiarkowanych temperaturach. Tętno jest wyższe, zatem i trening w poszczególnych strefach odbywa się na innych, niższych prędkościach. Przez cały tydzień miałem wrażenie, że męczę się nad wyrost biegając zarazem o wiele wolniej niż w poprzednich tygodniach.
Zawody
W dniu zawodów, o godzinie 16:00 temperatura wynosiła 28 stopni Celsjusza. Było w zasadzie jeszcze cieplej niż na początku tygodnia. W związku z tym, z zakładanego na ten sezon celu biegania 10km w 35 minut, przewartościowałem swoje możliwości w tym dniu na 35:30. Niestety zawaliłem pierwsze 3km zawodów, zabierając się z grupą biegaczy, która znacznie przewyższała mnie poziomem wytrenowania i doświadczenia. Rezultat? Pierwszy kilometr zamiast pobiec w tempie 3:40/km, pobiegłem 3:15/km, bardzo szybko wchodząc w strefę przemian beztlenowych. W 28 stopniach to było zwyczajnie zbyt duże obciążenie dla mojego organizmu. W kolejnych kilometrach stopniowo schodziłem z tych obciążeń dążąc do ustabilizowania tętna i biegu w granicach 3:35/km. Na 4 kilometrze dopadł mnie pierwszy w życiu kryzys podczas biegania. Zastanawiałem się co ja tutaj robię. Na krótką chwilę zwątpiłem w siebie. Te kilka minut mentalnego zjazdu prawdopodobnie kosztowało mnie końcową porażkę w walce o moje 35:30.
O ile na kolejnych kilometrach złapałem swój rytm i zacząłem bieg stabilnie, cierpiąc, ale w sposób kontrolowany (Na Stravie segment z ostatnich kilkuset metrów na bieżni pokazuje, że z osób korzystających z tej aplikacji, miałem najszybszy finish), to zegar na mecie pokazał 35:39.
Jest to w zasadzie moja nowa życiówka, którą poprawiłem względem pierwszych zawodów we wrześniu o 1:19, ale założeniem było pobiec 9 sekund szybciej. Osobom, które nie biegają wydaje się, że 9 sekund to tyle co nic. Jednakże biegacze, którzy biegają już w tempie poniżej 3:40/km wiedzą, że często walka o każdą sekundę przychodzi z niewyobrażalnym trudem. Błąd z początku biegu poskutkował straceniem tych 9 sekund lub nawet trochę większej ilości czasu. Jest to dla mnie cenne doświadczenie na przyszłość, które z pewnością przełoży się na mądrzejsze kolejne starty.
Czas 35:39 pozwolił uzyskać 6 miejsce na 194 uczestników. W kategorii wiekowej 16-34 (regulaminowo nie uwzględniającej pierwszych trzech zawodników) zająłem 1 miejsce. Całe zawody wygrał bezkonkurencyjny Mateusz Dajnowski – świeżo upieczony wicemistrz Polski w biegu sześciogodzinnym. Poziom Mateusza i jego doświadczenie stanowią od tego czasu dla mnie dodatkowy bodziec motywacyjny. Pomimo faktu, że zacząłem biegać dopiero w wieku 32 lat, postaram się jak najmądrzej przetrenować kolejny rok, by w maju 2025 spróbować poprawić tutaj swój wynik.
Co dalej?
Powoli wchodzimy w środek sezonu biegowego. W związku z tym chcę odrobinę zwiększyć częstotliwość startów. W czerwcu pobiegnę 10km dwa razy – 8 oraz 29 czerwca. Pierwsze zawody to „Wilcza Dycha” w Osiecznej – bieg z serii Grand Prix Borów Tucholskich, charakteryzujący się szybką trasą. To właśnie tam, o ile warunki atmosferyczne pozwolą, podejmę drugą próbę ataku 35 minut. Sezon jest jeszcze długi i zgodnie z założeniami ze stycznia – do jego końca chcę (muszę!) złamać ten czas.